Piąta rano. Byle jak rozmazana na powiece baza rzucająca cień na jeszcze śpiące oko. Szum czajnika i niewyraźne pomrukiwanie zapchanego kawą ekspresu.
Moje zwykłe co dzień - rozpoczynane po ciemku i na palcach w środku pochrapującego przez sen domu. Z naprędce zaplanowanym prawie że na gwoździu obiadem . Z odwołaną mimo bólu zęba i wbrew zdrowemu rozsądkowi wizytą u dentysty .
Z permanentnym zmęczeniem przytulanym do ciepłego koca w rogu bezpiecznej kanapy. Z trzecią w ciągu dnia kawą.
Nieświeżym już chlebem. Zerwanym sznurkiem od suszarki. Rozciętym nie wiadomo gdzie palcem. Zapomnianym w zamrażalniku zamarzniętym na kość od schabu mięsem. Wciąż niekupionym z przyczyn kompletnie niewiadomych repetytorium do angielskiego. Mandatem za niezgodne z niewidocznym znakiem parkowanie.
Moje zwykłe co dzień. Szeleszczące skasowanymi biletami w kieszeni - cierpliwie odliczającymi upływ zabieganego czasu.
Pozdrawiam - M.