Moja średnia urlopowa ? - czasem słońce, częściej deszcz. W zdecydowanej większości przemoczona. Zaniesiona ciężkimi chmurami, mokra. Bez widoków na przejaśnienie, ze słońcem stale obecnym dla innych i zawsze gdzie indziej. Dopiero kilka dni temu przyszło lato, wreszcie jest upalnie. Dlatego czas zwolnił jeszcze bardziej. To, co trzeba - samo przekłada się na później, by potem - w drodze burzliwych dyskusji - uzgodnić ze mną, że wcale już nie jest konieczne.
Wokół mnie zakurzony, rozpalony od słońca miejski slow time, w trybie mocno spowolnionym. Wieczorny dźwięk talerzy i sztućców dobiegający z dziesiątek otwartych na upał mieszkań. Niezliczone okna, które mrugają w zgodnym rytmie najświeższych afer i informacji. Polityczna rzeczywistość dziejąca się - na szczęście i z wyboru - gdzieś poza mną i bez mojego udziału. Ledwo wyczuwalny od gorąca puls miasta. Chłód wieczora przynoszący wyraźną ulgę.
Słucham kojącej muzyki wentylatora - bez wyraźnego metrum, z jednostajnym rytmem wirującego silnika. Odprężającej. Z porcją lodów śmietankowych
- dla ochłody i wbrew wszelkim zaleceniom modnych aktualnie diet. Tworzę substytut miejsca pełnego melodii cykad. I słucham prognoz pogody, by sprawdzić swoje
szanse na poprawienie ogólnej statystyki. Mojej średniej urlopowej, w której częściej jest słońce, a tylko czasem deszcz.
Pozdrawiam - M.
PS - następnym razem zabiorę Was na balkon :) M.