Dzień na krawędzi nocy. Zmienny i kwietniowo kapryśny. Z jeszcze niewyśnionymi do końca snami o porannym dzwonieniu budzika. Niedospany. Z trzecim kubkiem kawy dla podtrzymania myśli pod wciąż zamykającą się powieką.
Ulicami przemoczonymi do suchej nitki i do ostatniego płatka śniegu. Niedoczytaną książką znów odłożoną na potem. Powtarzanym codziennie rano przyrzeczeniem, że dziś to już na pewno posprzątam ten balkon ! Zobowiązaniami, które jakiś czas temu uległy przedawnieniu i nie są już wcale takie zobowiązujące.
Dlatego czekam. Na wreszcie pomyślny rozwój wydarzeń. Na lampę. Na impuls. Energię - ale nie tylko tą słoneczną. Taką na co dzień - żeby obiad był zawsze z dwóch dań, a pralka wyprana na czas. Żeby zdążyć ze wszystkimi zaległymi sprawami i nie zapomnieć o tym, co powinno być za chwilę, a najpóźniej to już na jutro. Żeby mieć siłę na odwzajemnienie uśmiechu komuś, kogo codziennie mijam w tym samym miejscu w drodze do domu. Żeby wreszcie poczuć życie pod opuszkami palców.
W oczekiwaniu na przypływ energii pozdrawiam - M.
*******************
PS - w najbliższy wtorek i środę moje nerwy będą przechodzić najwyższą próbę - O. zdaje egzaminy ( na szczęście tylko cztery... ). Trzymajcie kciuki !
*******************