niedziela, 12 października 2014

Brulion



Zniszczone, wytarte brzegi. Bez tytułu. Tylko numer. 96 kartek w kratkę zapisanych nierównym pismem. Bez ozdobników. Tylko tekst. Zasuszony liść włożony między pożółkłe strony 25 rocznic temu. I czarno - biała fotografia, na której nic nie zmieniło się od tak dawna  -  z  tamtym chłopakiem o filuternym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu. Znów czytam o sobie samej sprzed tu i teraz. Czytam, by spotkać samą siebie -  młodszą o kilka życiowych zakrętów. Nie umiem wydobyć głosu, by potrząsnąć tamtą dziewczyną i sprowadzić ją na ziemię. Zmusić do popatrzenia na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy. Mój wewnętrzny krzyk narasta wraz z każdą odwracaną kartką i nową datą. Szukam między linijkami tekstu dawnych emocji. Ludzi, zdarzeń i odpowiedzi. Znajduję  -  i  wreszcie zaczynam rozumieć. Wraca pamięć detalu, waga i smak słów. 

******************* 
 Pamiętam ten niebywały wręcz apetyt na życie. Wewnętrzny uśmiech nonszalancję w ruchach. Lekki krok i odległość od ust mierzoną kroplami padającego deszczu. Spacery z zamkniętym parasolem w dłoni. Przemoczone oczy, przemoczone buty. Przemoczone myśli. Słowa z trudem przeciskające się przez cząsteczki mgły i zapadającego zmroku. Szczęście rozgrzewające zmarznięte dłonie. Pamiętam szkolne wydania  "Nota bene" , melonik i spodnie na szelkach w dniu premiery sztuki Samuela Becketta na deskach naszego liceum. Wystukane na maszynie opowiadanie, którego bohaterka tak wiele przejęła ode mnie. Pamiętam każdy list wsunięty do  kieszeni mojego płaszcza, odurzający zapach frezji i wagary, na których nie było między nami słów, bo  mogły spłoszyć uczucia. Muzykę mówiącą za nas, gdy nieśmiałość zatrzymywała słowa w gardle. Marillion, Sting, Peter Gabriel, Simple Minds.  I  "Kayleigh" wciąż  opowiadającą naszą historię ( --> klik ! ). Wspólne wyprawy na wzgórze z panoramą miasta u stóp i  słuchawkami wysłużonego walkmana. Pamiętam wycieczkę w Bieszczady i te chwile, kiedy bliskość odbierała oddech. Leśną polanę  wypełnioną po brzegi zapachem mokrych traw i lawiną zimnych kropli spadających z drzew. Pamiętam też  trudne rozmowy. "Blaszany bębenek" oglądany w klubie filmowym i nieprzespane noce spędzone nad książkami - Kafka, Kundera, Beckett. Kółko historyczne ze słyszaną pierwszy raz w życiu szokującą prawdą o Katyniu i wkuwanie słówek  tuż przed ustną maturą z greki. I andrzejki u Zapałki.  II koncert fortepianowy Chopina  i  trudne rozstanie  po maturze. Pamiętam też zaskoczenie i radość, kiedy po sukcesie odniesionym w "Filmidle" usłyszałam któregoś dnia  - " Fakty, Marcin Pawłowski, witam państwa ". Marcin. Ten sam głos, to samo - tak dobrze znane mi  - zawadiackie  spojrzenie. Zmieniła się tylko nasza rzeczywistość. Stan cywilny, imiona tych najważniejszych dla nas osób. 

*******************
Zamykam zniszczony brulion. Zatrzymuję bohaterów jednego zeszytu z niedokończonym gestem, z niedopowiedzianymi słowami . Bez wyjaśnień . Z historią utrwaloną pomiędzy szarymi okładkami. Z echem kroków wciąż brzmiącym na szkolnym korytarzu. Szukam wytłumaczenia, możliwości  rozmowy. Uśmiechu, który  potwierdzi, że wszystko jest już jasne, że każde z nas jest szczęśliwe w swoim świecie. Na swoich wyspach szczęśliwych. Tyle tylko, że to już niemożliwe. Bo nie zdążyłam. Przed rakiem i przed panem Bogiem. Bo po prostu  zabrakło mi  odwagi.



Pozdrawiam - M.